Smok Elorna

Smok Elorna

    Któż nie zna legend o smokach… Te szkaradne bestie najczęściej strzegły skarbów, a już na pewno były postrachem okolicy. Nie brak ich również w Bretanii. Oto jedna  z nich.

    Dwóch brytońskich rycerzy przemierzało konno Armorykę wracając z pielgrzymki do Ziemi Świętej. Kierowali się do Brestu, skąd łodzią mieli udać się do rodzinnej Brytanii. Kiedy Derrien i Neventorius – tak bowiem brzmiały imiona rycerzy – dotarli do uroczo wijącej się wśród wrzosów rzeki Dour-Doun (Głęboka Woda), oczom ich ukazał się potężny zamek Roc’h-Morvan wznoszący się na skale nad samą wodą.

    Nagle między blankami jednej z wież ujrzeli sylwetkę mężczyzny. Ku zaskoczeniu rycerzy przełożył nogi przez mur i rzucił się w nurt rzeki.

    Rycerze pospieszyli na pomoc. Wyciągnęli rannego z wody i zanieśli do zamku.

    – Kim jesteś, panie? Co popchnęło cię do aż tak desperackiego kroku?

    – Nazywam się Elorn. Jestem panem tej ziemi i tego zamku. Co za rozpacz! Jestem najnieszczęśliwszym z ludzi. Otóż, wyobraźcie sobie, w pobliżu zamku zamieszkał smok, okropny potwór. Pożera wszystko, co żyje, zarówno zwierzęta jak i ludzi. Kiedy tylko zaczyna odczuwać głód, wyrusza ze swej jamy tratując wszystko i siejąc postrach w całej okolicy. Mój suzeren, król Bristokus wydał zarządzenie, by każdej soboty losowano spośród seniorów jednego, który będzie musiał wysłać smokowi na pożarcie jakiegoś mężczyznę. Los stale pada na mnie. Wydałem już na śmierć wszystkich poddanych. Zostaliśmy na zamku sami z żoną i naszym dwuletnim synkiem Riokiem. Postanowiłem więc utopić się, by nie musieć patrzeć na śmierć własnego syna.144-1444213_dragon-clipart-black-and-white-22604-chinese-dragon

    – Panie, zupełnie nie mogę pojąć twojego rozumowania – zauważył Derrien. – Przecież gdybyś był utonął, wcale nie uchroniło by to twego syna od śmierci.

    – A ty, cóż byś uczynił na moim miejscu?

    – Jako chrześcijanin, zamiast rozpaczać, prosiłbym mego Boga, by nas uwolnił od potwora.

    – I sądzisz, że by cię wysłuchał?

    – Przyjmij naszą wiarę, a sam się przekonasz.

    – Jestem za stary, nie mogę wyrzec się religii moich ojców. Przyrzekam jednak, że w miejscu, gdzie stoimy, każę wybudować świątynię dla twojego Boga. Niech moi poddani, jeśli chcą, przyjmą chrzest. Pozwalam też ochrzcić się mojej żonie i mojemu synowi, który niech będzie wychowany w twojej wierze.

    – Zważywszy na twoją dobrą wolę będziemy prosić Boga, by uwolnił ciebie i twoich poddanych od smoka. Powiedz nam, gdzie możemy go znaleźć.

    Wszyscy udali się w kierunku wskazanym przez Elorna. Już z daleka czuć było cuchnące wyziewy.

    – Smoku, w imię naszego Pana, Jezusa Chrystusa, nakazuję ci, byś wyszedł – zawołał Derrien.

    Rozległ się przerażający ryk, od którego zadrżała cała okolica, i bestia wolno wyczołgała się z groty. Była długa na pięć sążni i nieprawdopodobnie gruba. Całe ciało pokrywała twarda nastroszona łuska. Głowa przypominała łeb olbrzymiego koguta. Paszczę miała tak wielką, że bez trudu mogła połknąć całą owcę. Przekrwione oczy ciskały błyskawice, od których padały ptaki i wszelki zwierz. Przy każdym oddechu smok zionął ogniem, a z jego nozdrzy wydobywał się dym.

    Derrien zeskoczył z konia, a ten przerażony uciekł w popłochu. Rycerz spokojnie podszedł do potwora i uczyniwszy znak krzyża założył mu na szyję powróz, którego drugi koniec podał małemu Riokowi.

    – Trzymaj mały, nie bój się, smok nie uczyni ci nic złego. Zaprowadzimy go do tatusia.

    Malec odważnie chwycił sznur i dzielnie pomaszerował w kierunku zamku, gdzie oczekiwał go sparaliżowany strachem Elorn.

    Następnego dnia rycerze zawiedli smoka do morskiej przystani w Plounéour-Trez, na zachód od Roscoff, gdzie rozkazali mu, by rzucił się do morza. Od tego czasu miejsce, w którym się to wydarzyło, zwie się Poulbeunzual, to znaczy „miejsce, gdzie utopiła się bestia”.

    Elorn dotrzymał słowa i kazał wychować swego syna w wierze chrześcijańskiej. Koło roku 352 szesnastoletni Riok postanowił wieść życie pustelnicze i zamieszkał w Camaret żywiąc się odtąd korzonkami i wyrzuconymi przez morze rybami. Po ponad czterdziestu latach zawitał u niego święty Gwénolé i zabrał go ze sobą do swojego opactwa, gdzie Riok pozostał do końca swych dni.

Przekład: Ewa Waliszewska